Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Wyspa umarłych

 

Wyspa umarłych... Nagie, strome skały,
wkoło dalekie, nieskończone morze,
gaj cyprysowy, ciszą skamieniały,
spokój wód wieczny... Bóg śmierci posępny
duszom ten grodziec zostawił ostępny
i odwróciwszy twarz, odszedł w bezdroże.

I w długiej łodzi o milczącym wiośle
Charon tu z brzegu białe wiezie dusze
i w ciemne, wąskie wwozi je zarośle
między dwa słupy z kamienia, na których
dwa lwy o głowach groźnych i ponurych
patrzą na siebie - zasłuchane w głuszę. […]

Tu dusze cieniom podobne, milczące,
snują się białe przez ciemną zieloność
po bladych plamach, które kładzie słońce;
lub z wąskich okien kutych w skałach ściennych,
patrzą po falach szklannych i bezdennych,
patrzą się w mglistą, wieczną nieskończoność. […]

Dusze, co serca płonęły pożarem,
te, co za wiele czuły i cierpiały;
co się pytały pod uczuć nadmiarem:
z jakiego kruszcu twarda Boża ręka
kuje pierś ludzką, że w ogniu nie pęka?
te w te spokojne, morskie idą skały.

 

Siadają z na dół pochyloną twarzą.
Siedzą, do głazów podobne, i… marzą.

 

Leopold Staff

Znad ciemnej rzeki...


Znad ciemnej rzeki wiatr przylata
I mglistych wspomnień woń przynosi.
Pamięć maluje przeszłe lata,
Jak raj anielski dawni Włosi.

Potem kask, miecz i pęd podróży,
Płomień na ostrzu smukłej dzidy,
Kiedy chadzałem w szatach burzy
I żeglowałem do Kolchidy.

Dzikie porywy i zapędy,
Zuchwałość butna i wyniosła...
Wreszcie manowce, winy, błędy -
I połamane leżą wiosła.

W ruinach pająk sieci snuje,
Czas każe płacić wiosny długi.
Lecz nie żałuję, nie żałuję!
I wszystko spełniłbym raz drugi.

Bo coś w szaleństwach jest młodości,
Wśród lotu, wichru, skrzydeł szumu,
Co jest mądrzejsze od mądrości
I rozumniejsze od rozumu.

 

 

Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Apollo

Gdzie świat mój dawny? Gdzie Muzy moje?
Gdzie Nimfy i Najady?
przez martwe gaje, nad martwe zdroje
nocami błądzę blady - -
moc, co budziła miłość i trwogę,
fatum mi z rąk wydarło,
a bezsilnemu zagradza drogę
w krainę iść umarłą.

Szczęśliwe bogi, co moc straciwszy
przybrały cieniów postać - -
lecz ja, ze wszystkich najnieszczęśliwszy,
musiałem tutaj zostać - -
i wspominając mą lutnię złotą
i łuku mego celność,
ze znicestwienia próżną tęsknotą
przeklinam nieśmiertelność.

 


Kazimierz Przerwa-Tetmajer

W oliwnym gaju

 

W oliwnym gaju, gdzie pachną jaśminy,
perłowe lilie i szkarłatne róże,
nad cichym morzem barwy złotosinej
od słońca, co się paliło w lazurze,
dzieło od bogów natchnionego dłuta,
Afrodis stała z marmuru wykuta. […]

Oliwnym gajem w miedzianej zbroicy,
ku morskim brzegom grecki młodzian kroczył,
włócznię z jaworu kołysał w prawicy,
z hełmu się kity długi strumień toczył;
widna mu z oczu i z ciała postawy
odwaga, siła i dumna chęć sławy.

Na bój szedł straszny... Jako sępów stado
napada gniazdo śmiałego sokoła:
tak Pers, ogromną ruszywszy gromadą,
Peloponezu chce zagarnąć sioła -
ale napotka mężne Grecji syny,
okute tarcze, ostre rohatyny. […]

W hymnie wspaniałym czarowna przyroda
wielbiła piękność bóstwa niezrównaną,
śpiewa ją morza szafirowa woda,
śpiewa ją niebo i barwą różaną
śpiewają kwiaty... Bóstwo śnieżnołone
stoi zaklęte w marmur, uwielbione...

I Grek odrzucił swój dziryt stalony,
zerwał hełm z czoła długą zdobny kitą:
żądzą płomienną miłości palony
krzyknął, przed boską stojąc Afrodytą:
"- Za jeden uścisk twój, bogini złota,
zapłacę chwałą mojego żywota!..."  […]


 

Konstanty Maria Górski

Venus victrix

 

Błądzę po salach sam. W galerii mrok zapada,
Pośrodku krwawych zórz umiera znowu dzień...
I krasne blaski mrą, a biała bóstw gromada,
Ujęta świętym snem, zachodzi z wolna w cień.

Stanęła w progu Noc, otula białe szaty
I kładzie silny mrok na ich klasyczny fałd
A świeci jeszcze wciąż na ciemnym tle komnaty
Rysunek greckich głów i nagich bogiń kształt.

I może blisko już do upragnionej pory,
Kędy niejeden bóg opuścił cokół swój
I ambrozyjskie znów nawiąże rozhowory
A bohaterów tłum w prastary wkroczy bój.

I zda się, bogi już zaczęły uczty swoje,
Bo w ciszy świętej drga jakby stu lutni szum...
Wtem - u bogini stóp - ozwie się głosów dwoje:
Był to miłosny szept. Ocknął się niebian tłum.

I wszczął się wielki gwar. Demeter gromko pyta,
Kto się do tajni jej, kto do Eleusis wkradł...
Jedna melijska śni z uśmiechem Afrodyta,
Że tych kochanków zna od trzech tysięcy lat.

 

 

Jan Lechoń

Idy marca

 

Na niebo, dotąd czyste, nagle płyną chmury,
Ponad tłumu oklaski głos się wznosi starca.
Oto rękę wróżącą podnosi do góry,
Woła: "Wielki Cezarze! Strzeż się Idów Marca!".

Nad ogród, który marzy w jesiennej tęsknocie,
Ptak jakiś rozpiął skrzydła, gotów do podróży.
Ach! nie spuszczaj go z wzroku! Może w jego locie
Dostrzeżesz jakieś znaki, odczytasz co wróży.

Już złota kula słońca za ogród upadła,
I niebo nabijają gwiazd srebrzyste ćwieki,
Nie wracaj do pokoju, nie patrz do zwierciadła
I rąk nie składaj w trwodze, wzywając opieki.

To może twoje gwiazdy na niebie rozbłysły
I twoje jutro słońce nareszcie zadnieje,
Jeżeli wosk, co teraz na wodę się leje,
Na niwecz nie obróci twe wszystkie zamysły.

 

 

Jan Lechoń

Nike

 

Nike Grunwaldu, rosła krakowska dziewczyna,
Wyszła nocą na pole pod skłębione chmury,
Za zbroję szmelcowaną modre chabry wpina
I podniósłszy przyłbicę, wzniosła się do góry.

A za nią lekką stopą wznosząc się od ziemi
Płynie Nike spod Wiednia skrzydły husarskiemi.
Słuckie pasy jak wstęgi wkoło niej się plotą,
A ona dmie przeciągle w długą surmę złotą.

I kiedy przelatują nad laurów szpalery,
Nagle szum w wawrzynowej podniósł się gęstwinie,
Srebrny orzeł wypłynął i wysoko płynie
Na wzniesionym ramieniu Nike Somo-Sierry.

We świetle księżycowym to świecą, to giną,
Aż wreszcie nad Italią swe skrzydła rozchwiały
I teraz sypią kwiaty ze wszystkich pól chwały
Na groby i na Nike spod Monte Cassino.

 

 

 

 

 

Kazimierz Wierzyński

Ballada o Kartaginie

To było w erze marek i atlasów,
Pierwszej radości i pierwszego żalu,
Kiedym w różowej mgle zamierzchłych czasów
Kochał się w tobie, biedny Hannibalu.

Gimnazjum stało w Syrii czy w Atenach,
A ja nocami, w smutnej twojej glorii,
Grywałem główne role w wszystkich scenach
Śpiącej pod głową powszechnej historii.

Te śmieszne lata, gdym indyjskie skalpy
Zdobywał w złotych preriach drohobyckich,
Tyś wziął i poprzez Hiszpanię i Alpy
Zaniósł w balladę trzech wojen punickich.

Ach, ile czaru miało twoje imię,
Dydo, królowo fenickiej fregaty!
W świętych wyprawach mściłem się na Rzymie
I źle pisałem łacińskie dyktaty.

Wklejony w notes, jak talizman walki,
Ślepy, bez źrenic portret Hazdrubala,
Dziś mi się jeszcze przez mgłę sinej kalki
Czasem wśród wspomnień pokazuje z dala.

Final był smutny! Na pustej ruinie
Historia inne rozpoczęła czasy.
Epilog scen mych zgubił się w kurtynie
I rolę swoją skończyły atlasy.

Gimnazjum przeszło, prześniło się dawno,
Dziś nikt nie cieszy się z końca godziny,
Wojny punickie są bajką zabawną
I już na zawsze nie ma Kartaginy.

 

 

Kazimierz Wierzyński

Muzy

Nie przekroczę tej nocy,
Ciemność jest twarda
I zegar zmęczony i senny.
Zapalcie u progu
Zorzę pomocy,
Świecznik dziewięcioramienny.

Nie przekroczę tych zwłok,
Nie przejdę tych ruin,
Przed którymi tu stoję
I cofam się wciąż przerażony.
Waszego światła mi trzeba,
Chórów, liry i nieba,
Anioły moje
I dziwożony.

Nie pomogły mi znaki tajemne,
Nie pomogli ziemscy prorocy
Ani długie nocne godziny:
Silniejsza jest śmierć i gruzy.
Za wami się błąkam tej nocy,
U Wag i Plejad szukam pomocy,
Córki Jowisza i Mnemozyny,
Panny moje. Muzy.

Wyprowadźcie mnie stąd, lutnistę
Ciemnego czasu i losu,
Wyprowadźcie ze zbrodni i zdrad.
Waszych chcę dotknąć się włosów
I waszej skrzydlatej głowy,
Wasze światło jest czyste,
Wasza prawda prawdziwa,
Wasze sny rzeczywiste
I poza zgubą
Jedyny zaiste
Jest Orfeuszowy
Świat.

 

 

 

Kazimierz Wierzyński

Śpiew dionizyjski

Podnieśmy wraz kielichy! Trąćmy się radośnie
I niechaj huczny śmiech nasz cały świat obleci,
Nam serce w nieobjęty ogrom globu rośnie,
Zdrowie bogów pijemy, niebiescy poeci.

Życie nam ucztę sprawia; stół w pośrodku sadu
Posypany jest ziemią, na której lśni rosa;
Uwieńczyliśmy głowy liśćmi winogradu
I dusze nasze pełne są Dionizosa.

W Grecji pod cytar dźwięki, na szalone święta
Tańczyliśmy pijani w pogańskim zachwycie,
Dzisiaj gra w nas ta sama pełnia nieobjęta
I tańcząc, tańcząc idziem poprzez całe życie.

Entuzjaści człowieka, który zmazę, zetrze
Plamy swych szat godowych i glorią zaświeci,
Z bogami popod rękę wiedziem przez powietrze
Pląs ócz wzniesionych z ziemi, niebiescy poeci.

A gdzieś w oddali wieki zadziwione wznoszą
Kości swe spod piramid, kolumn i grobowców,
I naszą krwią wskrzeszone, i zdjęte rozkoszą
Oklaskują w piorunach swych wiecznych synowców.

O, bracia! Pijmy zdrowie tego, co tańcami
Przepływa w śnie i pieśni, marmurach i gipsie.
Wiwat! Niech żyje życie! Cały świat wraz z nami:
Wszak tańczy już w krąg słońca na swojej elipsie.